Myślenicki Bieg Uliczny 2018 to pierwsza w tym roku impreza biegowa z cyklu imprez #tourdemalopolska. W poprzednim roku brałem udział w 3 z 4 imprez organizowanych przez stowarzyszenie ITMBW, jednak ich imprezy często pokrywają się terminami z ważniejszymi imprezami biegowymi, w których planowałem swój udział dlatego zdecydowałem się na inny cykl – Tour de Małopolska. W Myślenicach panuję pobicie rekordu życiowego na 10 km, który na chwilę obecną wynosi 42 minuty i 33 sekundy i został ustanowiony 23 kwietnia 2017 w biegu Biegiem na Bagry 3!.
Pakiet startowy odebrałem dzień wcześniej w… Krakowie w Sklepie Biegacza w Galerii Kazimierz. W pakiecie, oprócz materiałów reklamowych znalazła się butelka wody od 4MOVE i bardzo ładny, pamiątkowy kubek.
Nawał pracy i brak wolnego czasu sprawiły, że dopiero wieczorem w przeddzień startu zacząłem kompletowanie mojego ubioru startowego. Jeśli chodzi o buty to postawiłem na New Balance Vazee Rush. Bardzo dobrze się sprawdzały na szybkościowych jednostkach treningowych. Reszta ubioru adekwatnie do prognozowanej pogody: czapka z daszkiem, krótki rękaw, leginsy 1/2.
Myślenicki Bieg Uliczny to czas pożegnań z niektórymi elementami ubioru, które towarzyszyły mi „od zawsze„. Zdecydowałem, że te zawody będą ostatnimi dla żółtej koszulki Adidasa oraz czapki NIKE. Z ciekawostek: Czapkę NIKE kupiłem w USA w czerwcu 2010 roku i do dnia dzisiejszego, pomimo upływu czasu jeszcze się nadaje do użytku. Jednak jej stan techniczny jest fatalny i raczej powędruje do „wiecznego archiwum„.
11 marca z samego rana spakowałem wszystkie rzeczy na zawody i ruszyłem do wyjścia. Już kilka dni wcześniej umówiłem się ze swoimi sąsiadami – którzy również brali udział w biegu – że pojedziemy razem do Myślenic. Rano okazało się, że jeszcze dwie dodatkowe osoby będą jechały, a była to rodzina moich sąsiadów.
Pogoda od samego rana dopisywała. Zapowiadał się ciepły i słoneczny dzień. W niecałe pół godziny byliśmy na miejscu. w Myślenickim Biegu Ulicznym brałem udział po raz pierwszy dlatego wszystko, co było związane z zawodami tego dnia było dla mnie nowością.
Na miejscu byliśmy niecałą godzinę przed startem. Wystarczająco dużo czasu, aby się przebrać, przygotować i rozgrzać. Zaparkowaliśmy z tyłu hali, gdzie mieściło się biuro zawodów. Udaliśmy się tam na „zwiady” i przy okazji na krótką sesję zdjęciową na „ściance” 😉
Ja byłem dość wyluzowany a poziom adrenaliny startowej był na niecodziennie niskim poziomie. Mój sąsiad Marcin planował pobić rekord życiowy i było widać, że się denerwuje. Po krótkiej wizycie na hali rozstaliśmy się i każde z nas poszło przygotowywać się do biegu osobno.
Moja rozgrzewka nie trwała długo i była raczej asekuracyjna. W sumie dopiero podczas rozgrzewki zacząłem nastawiać się mentalnie na uzyskanie dobrego wyniku w biegu. „A może życiówka? – pomyślałem. Hmm – „dlaczego nie?!” – uśmiechnąłem się do siebie i w tej samej chwili uświadomiłem sobie, że ja nawet nie wiem ile dokładnie wynosi mój obecny rekord życiowy na 10 km!
Po rozgrzewce ruszyłem spacerem w kierunku startu biegu, który był usytuowany na moście. Nie wiem ilu dokładnie było uczestników biegu ale było ciasno. Obawiałem się tej ciasnoty szczególnie z uwagi na fakt, że pierwsza prosta po starcie była dość krótka, a trasa skręcała o 90 stopni w lewo w węższą drogę. Cóż, trzeba będzie pobiec bezpiecznie pierwszy kilometr a później zobaczymy.
Do startu pozostały minuty, a ja w głowie po raz ostatni układałem taktykę na bieg. Założenie było takie, że pierwszy kilometr biegnę asekuracyjnie w okolicach 4:20 – 4:30 i jak już znajdę dla siebie miejsce w peletonie to będę starał się wskoczyć na tempo 4:15 – 4:20 od 2 do 5 kilometra po czym zejść do 4:10 – 4:15 na kolejnych 3 km. Ostatnie 2 km trasy biegły lekko z górki i tam liczyłem na utrzymanie tempa i ewentualne podkręcenie do 4:05 na finiszu.
START !!!
Kilka chwil po godzinie 11:00 wystartowaliśmy!
Kilkuset biegaczy i biegaczek ruszyło na trasę Myślenickiego Biegu Ulicznego. Wbrew moim obawom ścisku na starcie wielkiego nie było, a szerokości na pierwszych kilkudziesięciu metrach przed zakrętem było bardzo dużo. Wejście w zakręt również było bezpieczne i szybkie. Zaczęły się zawody!
Kiedy stoper poinformował mnie, że właśnie minąłem pierwszy kilometr spojrzałem na tempo i już wiedziałem, że zacząłem za mocno. 4:05 to gruba przesada no ale już czasu nie mogłem cofnąć. Postanowiłem w zamian za to pocisnąć na wysokich obrotach i spróbować powalczyć o porządną życiówkę.
Kolejne 4 kilometry biegłem w tempie 4:10 – 4:15. Niestety, stało się to czego się spodziewałem przy tak wysokim tempie – złapały mnie skurcze brzucha nieopodal strefy z napojami. O ile z kolką sobie w miarę radzę, tak ze skurczami mięśni brzucha już nie.
W strefie nawodnienia przeszedłem do marszu i zachłannie piłem wodę. Tak na prawdę, to chciałem sobie usiąść, poddać się i iść do domu i wtedy usłyszałem głos swojego trenera – Kacpra: „Nie poddajemy się, walczymy do końca!!!„. Nie wiem czy to było do mnie, czy ogólnie motywował wszystkich słabnących ale podziałało. Zebrałem się w sobie, pomruczałem pod nosem, że to „TYLKO” 5 kilometrów i powoli wracałem do tempa biegowego.
Kilometry 7 i 8 były pod górę ale udało mi się pobiec w tempie 4:30. Wiedząc, że ostatnie 2 km są z górki, nie szalałem na podbiegu. Gdy tylko trasa pochyliła się przede mną, nogi poczuły moc i rozkręciły tempo biegowe do 4:06. Czułem się już dość słabo tymi wszystkimi przygodami na trasie i ostatkiem sił fizycznych i mentalnych napędzałem swoje ciało ku mecie. Na pół kilometra przed metą jeszcze raz zaatakowałem wiedząc, że za chwilę koniec biegu.
Tych ostatnich 500 metrów za bardzo nie pamiętam. Nogi już biegły sobie a reszta ciała sobie. Podniosłem głowę i dostrzegłem, że przede mną już ostatni zakręt i balonowa brama z napisem META.
Przekraczając linię mety nawet nie patrzyłem na zegar wskazujący czas ukończenia zawodów. Byłem tak wykończony, że padłem na kolana i łapałem oddech. Nawet stopera nie wyłączyłem 😉 Dopiero po kilku minutach podszedłem do tablicy z wynikami i zobaczyłem, że mam czas 43 minuty coś tam… Jak zobaczyłem 43 minuty to już mi było obojętne wszystko. Nie, nie byłem rozczarowany czy coś w tym stylu. Po prostu otrzymałem informację, że życiówki nie ma i tyle.
Pokręciłem się chwilę po strefie mety i w końcu poszedłem po pyszne ciastko. Po kilku minutach odnalazłem również resztę ekipy, z którą przyjechałem.
Emocji po biegu zawsze jest sporo. Wspólnie przeżywaliśmy każdy swój bieg jeszcze raz. Było bardzo fajnie. Marcin otarł się o życiówkę, a jego żona wykręciła bardzo dobry wynik. Ja generalnie analizowałem swój bieg bez szczegółowych danych z aplikacji. Rozpamiętywałem nieszczęsne skurcze i słabsze momenty. Byłem oczywiście zadowolony, bo bieg bardzo dobrze mi wyszedł. Po chwili relaksu zebraliśmy się i poszliśmy w kierunku auta, a następnie odjechaliśmy z powrotem do Wieliczki.
W drodze do domu zerknąłem na aplikację. Okazało się, że podczas biegu ustanowiłem dwa rekordy życiowe: na 5 i na 10 km!!!
Mój nowy rekord życiowy na 5 km wynosi obecnie 20:54 a na 10 km – 42 min 54 sek!!! Co prawda rok wcześniej w Biegu na Bagry 3! Oficjalne wyniki wskazywały czas 42:33, ale GPS wskazywał wtedy, że trasa wcale nie miała 10 km a była o kilkaset (!!!) metrów krótsza.
I na koniec oficjalne wyniki Myślenickiego Biegu Ulicznego 2018:
A’propos medalu. Nie mogłem się nim pochwalić bo… nie otrzymałem 🙂 I nie tylko ja nie otrzymałem medalu, ale inni również. Powodem było spóźnienie się firmy kurierskiej z dowozem medali. Pamiątkę odebrałem przy okazji odbioru pakietu startowego do 15. Krakowskiego Półmaratonu Marzanny.